Wakacje się skończyły i obowiązki już nie pozwalają latać wtedy jak tylko pojawi się warun, ale tylko wtedy jak jest wolne. Jeśli dodać do tego dwa tygodnie przymusowego przyziemienia to ciśnienie na latanie jest oczywiste. Skoro jest ciśnienie, a warunki kiepskie, to zawsze można potrenować, poćwiczyć, lub próbować pokonać kiepskie warunki i tak było tym razem ...
W Mieroszowie mimo, że według własnego planu się spóźniłem to i tak byłem pierwszy. Niestety zapowiadana zachodnia odchyłka była spora i momentami wiało czystym zachodem. Sporo słońca dawało nadzieję na latanie więc wdrapałem się na start.
Na starcie było już 2 osoby, a że byłem wygłodzony na latanie to bez zbędnych ceregieli przygotowałem się i czekałem na odpowiedni moment. W międzyczasie przyszło jeszcze parę osób.
Ponieważ nie było za dobrze postanowiłem się rozgrzać i zrobić parę prób. Za czwartym razem zabrało i udało się powalczyć całe 45 minut. Latanie to raczej walka o utrzymanie się na żaglu, który przy zachodniej mocnej odchyłce utrzymywał się na bardzo małej przestrzeni.
Za piątym razem też zabrało, bo prawdopodobnie udało się wystartować w kominie. Krótki 11 minutowy lot to winda do góry 250m ponad start i ... winda na dół. Duszenie było tak mocne i stabilne, że tak samo jak szybko zabrało tak samo szybko posadziło.
Incydent startowy! Wystartowałem bez przełożonego podnóżka i ze splątaną sterówką. Gdy się zorientowałem, że lewa sterówka skręciła się z linka C, nie było wyjścia, postanowiłem lądować. Mimo, że sterówka działała to groziło to przetarciem linki.
W pierwszej kolejności odbiłem na przedpole i założyłem podnóżek, co pozwoliło przyjąć poprawną pozycję w uprzęży. Ponieważ złapałem noszenie i sporą wysokość, spróbowałem odplątać sterówkę i to się udało. Mając dalej całkiem niezłą wysokość, nawrotem wróciłem do krawędzi lasu gdzie złapałem wcześniej opisana windę.