W Mieroszowie mimo, że według własnego planu się spóźniłem to i tak byłem pierwszy. Niestety zapowiadana zachodnia odchyłka była spora i momentami wiało czystym zachodem. Sporo słońca dawało nadzieję na latanie więc wdrapałem się na start.
Na starcie było już 2 osoby, a że byłem wygłodzony na latanie to bez zbędnych ceregieli przygotowałem się i czekałem na odpowiedni moment. W międzyczasie przyszło jeszcze parę osób.
Ponieważ nie było za dobrze postanowiłem się rozgrzać i zrobić parę prób. Za czwartym razem zabrało i udało się powalczyć całe 45 minut. Latanie to raczej walka o utrzymanie się na żaglu, który przy zachodniej mocnej odchyłce utrzymywał się na bardzo małej przestrzeni.
Za piątym razem też zabrało, bo prawdopodobnie udało się wystartować w kominie. Krótki 11 minutowy lot to winda do góry 250m ponad start i ... winda na dół. Duszenie było tak mocne i stabilne, że tak samo jak szybko zabrało tak samo szybko posadziło.
Incydent startowy! Wystartowałem bez przełożonego podnóżka i ze splątaną sterówką. Gdy się zorientowałem, że lewa sterówka skręciła się z linka C, nie było wyjścia, postanowiłem lądować. Mimo, że sterówka działała to groziło to przetarciem linki.
W pierwszej kolejności odbiłem na przedpole i założyłem podnóżek, co pozwoliło przyjąć poprawną pozycję w uprzęży. Ponieważ złapałem noszenie i sporą wysokość, spróbowałem odplątać sterówkę i to się udało. Mając dalej całkiem niezłą wysokość, nawrotem wróciłem do krawędzi lasu gdzie złapałem wcześniej opisana windę.