Można było latać, ale dla mnie po fali "sukcesów" przyszedł dzień niedosytu. Warunki co prawda były skąpe, a latanie niskie na słabym żaglu, to jednak zlot za pierwszym razem był wynikiem mojej zbyt dużej pewności na starcie, albo nie potrzebnej irytacji i przepychankami na startowisku z niemiecką szkółką. Tak czy inaczej za pierwszym razem zupełnie nie udało mi się wejść na słaby w tym dniu żagiel, a za drugim razem po ciężkiej walce i skrobaniu na zboczu także musiałem w końcu się poddać. Moja determinacja spowodowała, że nie miałem już wysokości aby dolecieć na camping, ale za to zrobiłem popisowe lądowanie przed niemiecką "lożą szyderców" która prowadziła przez cały dzień kurs na Lijaku.
Dzień w porównaniu z poprzednimi nie można by zaliczyć do udanych gdyby nie wycieczka nad morze i pieczona golonka pożarta przez naszą grupę na plaży we włoskim Sistiane. Droga nas trochę zmęczyła, ale ciepła woda w morzu pozwoliła co niektórym trochę popływać i złapać drugi oddech.
Wieczorkiem na campingu, utartą już tradycją, sączyliśmy winko gdybając czy jeszcze polatamy, bo prognozy były coraz bardziej dla nas brutalne.