Wszyscy jada latać na Grzmiąca, a ja ... na Czeszkę, ale czego się nie robi dla kolegów. Oczywiście na Czeszce nie było szans na wielkie latanie, ale już dawno miałem ochotę przyjechać tu i zrobić przynajmniej zlota. Zlota, ale za to z Czeszki, a to zawsze spora frajda.
Nie było mnie tu chyba cały rok i drzewa na starcie wydają się jakby wyższe. Są wyższe na pewno bo rok to jednak sporo czasu dla takich młodych drzew, ale dlaczego one muszą rosnąć akurat na linii startu ? ;)
Rysiek po sporej przerwie wcisnął się w soja uprząż i pokazał jak zwykle klasę przy starcie, jednocześnie przywracając wiarę, że jednak drzewa można przelecieć bez problemu.
Na starcie resztki śniegu i ślisko jak diabli, dodając do tego słaby wiatr ze sporą odchyłką, klasyk wydał mi się najlepszą opcją. Poszło bez problemu.
W powietrzy taj jak to było do przewidzenia, bez niespodzianek, ale otwarcie sezonu na Czeszce mogę uznać za wykonane. Z kronikarskiego obowiązku muszą zaznaczyć, że Jasiu i Mietek też dali radę, ale kto jak nie Oni. Przecież to weterani Jodłownika ;)