Pojechałem sam bo prognoza dawała szanse i na około wszędzie było kiepsko. W dodatku na Czeszce była cała ekipa z bazy w Jodłowniku.
Na start dotarłem chwile po Rafale, który wreszcie mógł wypróbować swoje nowe skrzydło, które aż raziło czystą bielą od spodu.
Przed nami poleciał Jasiu i dobrą chwilę bardzo fajnie termicznie polatał. Następny był Robert, który bez dużych sukcesów ale też chwile powalczył o utrzymanie się w powietrzu.
Zbyszek czekał na swój warun a na starcie oszpejował się Rafał a obok niego ja. Po dość długiej chwili oczekiwania, w której wiatr praktycznie zamilkł, na niezłym podmuchu wystartował Rafał. Dość długo latał na zerkach, ale w końcu musiał się poddać. W między czasie na startowisko dotarł Damian z Teresą i zaczął rozkładać się obok mnie na miejscu po Rafale.
Warun ucichł i w oczekiwaniu oboje z Damianem byliśmy gotowi do startu. Postanowiłem lecieć na pierwszym podmuchu aby przynajmniej zlecieć do bazy zamiast składać się i schodzić na nogach.
Po starcie odbiłem w prawo w stronę Wiatraczyna gdzie znalazłem słaby komin, w którym wolno zrobiłem 250 nad start. Za mną ruszył Damian i gonił mnie na początku tym samym kominem, aby później wlecieć głębiej nad Czeszka i odbić się jeszcze wyżej na znalezionej termice.
Ja nie zdecydowałem się polecieć za Damianem, bo moja wysokość wydawała mi się zbyt mała. Odwróciłem się i poleciałem prosto nad pola w nadziei na spotkanie jakiegoś nowego komina. To co znalazłem okazało się za małe, a częściowo zostało przeze mnie zgubione.
W międzyczasie Damian stracił noszenie i ruszył za mną, jednak po drodze znalazł komin nad leśniczówka i kolejny nad bazą, który dał mu rekordową tego dnia wysokość i pozwolił odlecieć, jak się okazało później, aż do Mieroszowa.
W sumie bardzo pozytywny dzień, Czeszka wreszcie dała polatać, dobre 24 minuty, co jak na Czeszkę to całkiem sporo. Jednym słowem wynagrodziła wszystkie te zloty, które fundowała nam ostatnimi czasy.