Bassano dzień trzeci.

Dzisiaj nadzieje były duże, ale wiadomo, nie zawsze wychodzi to na co się nastawiamy, a szczególnie w lataniu.

Dwa loty. Pierwszy start przed południem i w podobnym choć moim zdaniem mniejszym tłoku niż w sobotę. W powietrzu na początku wszyscy wyraźnie niżej niż w sobotę, a na horyzoncie wyraźnie było widać inwersję.

Po starcie udało mi się dość szybko podnieść trochę nad start i polecieć w stronę rampy. Tu niestety kręcenie się nie przynosiło wielkich sukcesów, więc postanowiłem przelecieć pierwszą "dolinkę" i poszukać szczęścia na następnej grani. Nie trafiłem raczej w porę, bo nic wielkiego nie znalazłem i po osiągnięciu około 680 m stwierdziłem , że czas obrócić się w stronę lądowiska.

W drodze powrotnej na grani podjąłem jednak walkę i zacząłem mozolnie wspinać się do góry. Niestety była to walka, walka z dziwną termiką, klapami i ustawicznym szarpaniem. Zmęczony fizycznie i psychicznie, mając już jako tako przyzwoitą wysokość, poleciałem w stronę startowiska. Nie był to dobry wybór bo tam noszenia było jeszcze słabsze. Ostatnia próba złapania noszeń na przedpolu, była początkiem końca tego dziwnego latania.

Na lądowisku był wyjątkowy tłok, a po wylądowaniu okazało się, że właściwie wszyscy tutaj już są, a po chili doleciał też Sebastian, więc byliśmy w komplecie.

Drugi lot, to miał być właściwie zlot. W powietrzu zostały już tylko pojedyncze glajty i wydawało się że termika już się na dobre skończyła. Na starcie tym razem komfortowo, mało ludzi i można było w spokoju wprost na macie przygotować się do lotu.

Po starcie miłe zaskoczenie bo wciąż nosi i to wcale nie mało, ale dużo łagodniej i stabilniej.Po krótkiej walce nad startem, a później nad rampą odleciałem w dobrze już znanym sobie kierunku.... Ogólnie drugie latanie było dużo przyjemniejsze i dało więcej frajdy, pozwoliło też dolecieć troszeczkę za znaną już dobrze żwirownie, która o tej porze dnia już nie chciała mnie wynieść na szczyt.

Droga powrotna okazała się trudniejsza i pozwoliła przećwiczyć kolejne przygodne lądowanie w nieznanym terenie. Jak się okazało wylądowałem w pobliżu wczorajszej zwózki, dzięki czemu moje nogi nie ucierpiały tak jak wczoraj.

Ogólnie super, ale zmęczenie już daje o sobie znać.

powrót