Apetyt urósł po wczorajszych pierwszych 20 km w powietrzu i dzisiaj miałem ambitny plan uzbrojony w nową wiedzę i wczorajsze doświadczenie. Pomógł też patent na wsiadanie do kokona made in Krzysiek (dzięki Krzysiek)
Dzień miał być spokojniejszy ale było znacznie bardziej "turbulentnie" a noszenia gwałtowne i poszarpane. Wszystko to razem sprawiło, że wszystkich nas solidnie wytrzepało.
Tyle wyłapanych klap co dziś nie miałem już ... nie pamiętam kiedy. Na dodatek wlazły po raz drugi w mojej krótkiej karierze dwie naprzeciwległe, co jest bardzo mało sympatyczne.
Muszę jednak dopowiedzieć, że takie nie do końca, bo wszystkie zostały wyłapana, jednak w różnych stadiach włażenia. Od luzu na strerówce do załamania jak sądzę, może 60 st.
Dziś dopadło mnie najsilniejsza jak dotąd winda do góry, bo od 5,4 do 9 m/s ( w zależności z czego próbuje to odczytać).
Dziś chciałem szybko polecieć i poleciałem dalej, co przepłaciłem lądowaniem z dala od oficjalnego lądowiska i oczywiście kosztowało mnie to sporo potu w drodze powrotnej na kwaterę.
Dziś znowu kręciłem komin z szybowcem i to jest niesamowite wrażenie. Dziś także widziałem największą ilość glajtów w powietrzy w jednym czasie. Wygląda to jak rój, który w każdej chwili może cię dopaść i wchłonąć.