Czwartego dnia pojawiły się pierwsze chmury, jeśli dobrze rozróżniłem to chyba altocumulusy. Jakie by nie były to zabrały na mój rachunek jakieś 60% nasłonecznienia w porównaniu z poprzednimi dniami. Adam stwierdził, że mimo mniejszego nasłonecznienia, góry oddadzą to co skumulowały przez poprzednie dni i miał racje.
Warunki już nie były takie agresywne jak przez poprzednie trzy dni, noszenia były słabsze, rzadsze i już nie częste, ale można było polatać i to całkiem długo w łagodnym powietrzu. Inna sprawa to konsekwencje nietrafionych decyzji, które częściej i szybciej kończyły się przymusowym lądowaniem.
Ostatni dzień podobno powinien być traktowany bardzo luźno, bez napinania. W ostatni dzień warto być szczególnie ostrożnym bo zmęczenie daje już o sobie znać, a i nasze myśli w większym stopniu obracają się wokół wyjazdu, a w takich okolicznościach dużo łatwiej o błąd i w efekcie kontuzję lub inny przykry incydent.
Ja niestety nie uniknąłem błędnej decyzji, która o mały włos nie zakończyła się zdejmowaniem glajta z krzaków na starcie. Na szczęście doświadczenie i zimna krew pozwoliła wyjść cało z opresji, co nie umniejsza mojej winy, że doprowadziłem do takiej sytuacji.
Analizując teraz mój start dochodzę do wniosku, że powodem ( pomijając fakt, że termiczny bąbel był krótki i pod koniec startu znalazłem się w duszeniu ) była zbyt mała prędkość. Innymi słowy zbyt wolno rozpędziłem skrzydło podczas startu. Zauważam na swoim przykładzie, że im więcej się lata, tym starty są gorsze. Jak mi się wydaje, wynika to z coraz rzadszego treningu procedury startowej. Mówiąc inaczej dopada mnie syndrom leżakowania na stoku i muszę to w porę przerwać.
Co do latania, to nie udało mi się zmienić kierunku i znowu przyszedł moment, który kazał mi lecieć przed siebie, tzn. w lewo od startu. Była to jak się okazało 4 nietrafiona do końca decyzja, bo z analizy lotów wszystkie wyniki zostały zrobione w lotach na prawo.
Pierwszy lot skończył się w drodze powrotnej kolejnym przygodnym lądowaniem ( kolejne doświadczenie i kolejne założone lądowisko ), przez co drugi i ostatni lot postanowiłem do bólu spędzić nad górą startową. Do bólu nie było, bo nagle noszenie się skończyło i spadłem jak zestrzelona kaczka.
Podsumowując wyjazd: 4 dni lotne na 4 dni pobytu ( super ), na 4 dni 7 lotów, też raczej nieźle, chociaż to akurat można różnie interpretować, na 4 dni lotne około 8h i 20 minut nalotu ( no tu mogło być dużo lepiej ) i na koniec w sumie 88 km i tym raczej trudno się chwalić.
Podsumowanie podsumowaniem, a wyjazd i tak był fantastyczny i muszę przynajmniej jeszcze raz w tym roku przyjechać do Bassano !!!