Pojechałem tak trochę od niechcenia, ale nie można całej niedzieli spędzić przed TV :). Nikogo nie dało się namówić więc pojechałem sam w nowy nieznany teren. Pogoda raczej fajna, dość mocny równy wiatr i mocno operujące już słońce. ( była już chyba prawie 11:00 )
Na miejscu zastałem już kilkanaście glajtów w powietrzu i nie mniej na starcie, dla ścisłości na tym dolnym. Po kilkuminutowej obserwacji miejscowych zwyczajów, oszpejowałem poczciwego Freex'a i poleciałem na swój pierwszy "prawdziwy" żagielek.
Po pierwszym był drugi, nie mniej udany jak dla mnie, ale coraz większa termika i coraz silniejszy wiatr zgoniła wszystkich z nieba na łąkę.
Trzeba jeszcze dla kronikarskiej ścisłości dodać, że na drugim żaglu spotkał mnie mój pierwszy mały na szczęście front... Szybka i prawidłowa reakcja zażegnała sytuację.
Na dole znowu zostałem ukarany za stawianie skrzydła zbyt blisko drzewa, co zakończyło się półgodzinnym odczepianiem linek z bardziej krzaka niż drzewa, ale zawsze. Mam za swoje lenistwo, obym tylko zapamiętał lekcję na dłużej :)
Wreszcie około 17:00 zostało nas już tylko 3, ale mnie już nie zabrało, więc pozostał zlot w stronę parkingu. Tak pożegnałem Andrzejówkę i dwóch ostatnich, którzy majestatycznie wisieli w maśle na żaglu.
No cóż, latać to trzeba umić :) ... jak widać jeszcze sporo pracy przede mną.
Tak czy inaczej pierwsze lody, a właściwie loty za płoty w Andrzejówce. Fajne miejsce pozwalające polatać i na pewno wrócę tu jeszcze nie raz.