Mieroszów o 10:00 przywitał mocnym wiatrem ponad 6 m/s i więcej z dużą ilością wschodu. Zapowiadało się, że może być klapa. Na parkingu byli tacy którzy nawoływali do "bojkotu" :)
Pogadaliśmy chwilę i weszliśmy na górę, wiało mocno, ale jeden odważny się oszpejował i stał gotowy do startu. Jak tylko kierunek się odrobinę poprawił postawił skrzydło i poleciał. Tak to się tego dnia zaczęło.
Po pomyślnym starcie "zająca" poszliśmy za nim jeden po drugim. Było mocno, ale wyjątkowo nośnie. Po godzinie pojawiła się też jesienna i wcale nie taka słaba termika, które pozwoliła się wykręcać ponad 500m nad start.
Pierwszy lot po wypracowaniu 300 m nad start zakończył się w pierwszej dolinie, która zjadła cały mój zapas wysokości i posadziła mnie po czeskiej stronie w ciągu paru minut. Tak skończyła się pierwsza godzina latania, po której chcąc nie chcąc przyszedł czas na spacer.
Na starcie byłem około 14:00 i dalej były warunki do latania. Wystartowałem windą i latałem prawie 2 godziny i to tylko dlatego, że musiałem wrócić na czas do domu.
Jeszcze o 16 można było swobodnie wykręcić ponad 200m i to głęboko na przedpolu, dolatując nawet do Andrzejowego Fly-Rancza.
Wreszcie miałem czas trochę pobujać się i przećwiczyć uszy. Okazało się, że uszy na moim Cayenne zakłada się małym palcem, lot jest stabilny, a sterowanie ciałem całkiem skuteczne. Uszy same wychodzą dość opornie i trzeba lekko trzepnąć sterówkami.
Warun tego dnia był zaczarowany. Wyjeżdżałem w półmroku gdzieś na 15 piąta i dalej 2 latało bez problemu.Widać można było latać co najmniej jeszcze godzinę, do samego zmroku.