W Świdnicy rozwijała się piękna słoneczna pogoda, ale kamera na Dzikowcu pogrążona była we mgle albo niskiej chmurze. W prognozie kierunek i siła ok, ale w Broumowie 0 wiatru.
Wyjechaliśmy z Ryśkiem o 10:00 ze Świdnicy, ale wielkiej wiary we mnie nie było na latanie. Za Andrzejówką Bukowiec cały w chmurze, tak jak i cała mieroszowska kotlina. Znowu się potwierdziło, że Mieroszów to inny świat.
Jak zajechaliśmy to 2 glajty już fajnie latały, a na startowisku leżały gotowe dwa kolejne. W kierunku startu podążali kolejni chętni na latanie.
Szybki szpej i bezproblemowy start. Górki w stronę Szpiczaka niestety całe we mgle, a szczyty ukryte w niskich chmurach, tylko nad startowiskiem było trochę lepiej i więcej miejsca pod sufitem na żaglowe latanie.
Prawie zimowe warunki obnażyły szybko niedostatki sprzętowe. Pierwsze zmarzły ręce, a następnie stopy, a dokładniej lewa oparta o podnóżek. Lewa na spidzie dawała lepiej radę. Najgorzej z rękami, narciarskie rękawice jednak przewiewał wiatr i po niespełna 2 godzinach musiałem lądować, aby się rozgrzać.
Lądowanie blisko startowiska, więc podejście mnie nie rozgrzało. Ręce puściły szybko, najgorzej było ze stopą. Właściwie to do końca nie udało mi się jej rozgrzać, ale Rysiek już czekał przy aucie i trzeba było lecieć. Za drugim razem 30 minut lotu, praktycznie tylko dlatego, że Rysiek już wystawał przy aucie, ale warunki do latania trwały dalej.
Rysiek mnie podpuścił aby lądować między samochodami, ale przy ostatnim nawrocie tak mnie zdusiło, że wylądowałem przed Jepem Marka, w wysokich uschniętych trawach. Z pomocą Ryska szybko pozbierałem glajta w różyczkę, a następnie poskładaliśmy wszystko do plecaka.
Mieroszów opuszczaliśmy parę minut po 15-tej, kiedy sporo osób fajnei jeszcze latało, a byli i tacy, którzy dopiero przyjechali na latanie.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio odjeżdżałem, skoro można było jeszcze latać, ale siła wyższa. Rysiek już ciągnął do domu i dobra godzina latania przeszła mi koło nosa. Mimo to plan wykonany, pierwsze latanie prawie 2h i drugie prawie 30 minut. Co do Szpiczaka to jeszcze nie tym razem, choć za drugim razem wracałem już po meblach ;)