Według prognoz niedziela miała być ostatnim dobrym dniem na latanie, przed poniedziałkiem i wtorkiem, które miały być deszczowe i burzowe. Prognoza się sprawdziła, bo lało zgodnie z zapowiedzią.
Niedzielne latanie nie było idealne. Pierwszy lot zakończył się szybko i należy go zaliczyć do zlotów. Drugi wjazd na górę zaowocował już lepszym lataniem, ale obiektywnie trzeba powiedzieć, że nie byłem w optymalnym czasie na startowisku i to głownie zaważyło na wyniku. Pomijając oczywiście małe ciągle doświadczenie w optymalnym wykręcaniu napotykanych noszeń.
Usiadłem blisko drogi do campingu i pierwszy raz miałem to szczęście, że ktoś mnie zabrał bez żebrania przy drodze. Okazało się, że była to ekipa paralotniarzy z Rumuni, która też zwoziła kogoś z przelotu. Dziki takiej okazji sprawnie i szybko znalazłem się na campingu. Jak się okazało obozowali 30 m od nas.
Przy okazji, po rumuńsku prosto to znaczy głupi, czego się dowiedziałem po trzecim skrzyżowaniu na którym kierowałem ich jak mają jechać. Było trochę śmiechu.