Czego się nie robi dla kolegów jak przyjdzie ochota polatać, a nie ma warunu.
Na Cernej byliśmy tylko we czwórkę, a potem dołączyły jeszcze dwa czeskie tandemy z Pragi. Na starcie momentami było widać granicę lasu przed lądowiskiem i czasami miasteczko. Warunki wydawały nam się nie wystarczające i ciągle czekaliśmy na nasze okienko startowe. Niestety pogoda wydawała się raczej pogarszać niż polepszać, tak że czeskie tandemy nawet zwinęły sprzęt i zamierzały wracać kolejką.
Nagle pojawił się cień, a raczej blask nadziei, na którym najlepiej skorzystał Marcin, który miał sprzęt gotowy do startu. Za Marcinem błyskawicznie rozłożyły się czeskie tandemy, ale drugi wystartował właściwie już w zamknięte okienko.
Następni w kolejce byliśmy my, czyli ja i Mietek. Niestety widoczność znowu spadła poniżej naszej tolerancji i musieliśmy czekać. Mieliśmy jednak szczęście, bo znowu pojawiła się widoczność pozwalająca na zlot, więc ruszyliśmy kolejno na nasz jesienny zlot.
Po drugiej tronie lotu, okazało się, że prawdopodobnie chmura ciągle zasłaniała tylko samo startowisko. Zabrakło nam szpiega na lądowisku, bo być może, moglibyśmy nasz zlot zrobić dużo wcześniej przy znacznie lepszych warunkach.
Ot i cała przygoda, jesienną porą na Cernej Horze.
Marcin swoją komórką też zrobił trochę fajnych fotek, którymi się podzielił.