17-09-2015 Mieroszów

Wczoraj polatali, a to przecież dzisiaj powinien być ten lepszy dzień na Mieroszów. Na wczoraj nawoływania, a na dziś cisza. Już myślałem, że patrzę nie w te prognozy co trzeba. Mimo to zaryzykowałem dzień urlopu i wio na Mieroszów.

Wiatr o dziwo słabszy, przynajmniej na początku na starcie. Momentami było na tyle słabo, że nie dało się zabrać, a i spaść z żagla wcale nie było trudno, o czym sam się przekonałem.

Drugi start był już w mocniejszych warunkach, a wiatr wolno ale zdecydowania przybierał na sile. Dodatkowo zaczęła działać termika, która pod koniec dawała niesamowite noszenia. Gdyby nie obowiązki w domu to jak nic spróbowałbym zrobić jakieś kilometry z wiatrem w stronę Wałbrzycha. Niestety, dzisiaj nie było na to czasu.

Założony na dziś plan wykonałem w 100%. Dwa razy Szpiczak i potem jeszcze, połowa drogi, ale okazało się, że to już nie nabija licznika, więc ... przedpole. Jedyna rada na przyszłość aby podciągnąć wynik, to polecieć jak najdalej za Szpiczak i jak najdalej w prawą stronę od startu. Powinno to dać może nawet przy odrobinie szczęścia 30 km. Więcej na Mieroszowie bez odlotu chyba się nie da.

Największy przeciąg jak zwykle przed Szpiczakiem. Ostre i mało przyjemne szkwały z silną termą generowały trochę więcej adrenaliny. Reszta latania głównie na 3/4 beli i wybieranie tylko najmocniejszych noszeń, aby zmieścić się w dzisiejszym limicie czasu.

O piętnastej było już sporo ludzi na Mieroszowie i większość latała w najlepsze, chociaż silny wiatr dawał się we znaki. Kiedy lądowałem, większość już siedziała na ziemi, a reszta korzystała z wygrzanego przedpola, które dawało ciągle fajnie polatać.

Lądowanie przy tak silnym wietrze jak zwykle turbulentne, wymaga skupienia.

Zaczarowane Monte Miero, kolejny raz pokazało swoją magię i pewnie nie ostatni raz w tym kończącym się pomału sezonie.

powrót