Jak mi się nie chciało dzisiaj jechać, jedynie perspektywa dwóch tygodni bez latania zmobilizowały mnie i wygoniły z domu. Na niebie słońca mało i im bliżej Klina tym bardziej ciemno i chłodno. Postanowiłem, że jak nikogo nie będzie to wracam do domu.
Byli i już latali. Na starcie można powiedzieć wręcz tłok, aż prawie żałowałem, że nie wybrałem się wcześniej bo nie lubię przepychanki na starcie, a na dodatek skrzydło miałem odpięte od uprzęży. Zacząłem się szykować i w między czasie znalazło się miejsce aby przygotować skrzydło do podpięcia, ale z racji potencjalnego tłoku kontrola skrzydła zakończyła się startem, no bo i na co czekać skoro już tyle ludzi trzyma się w powietrzu.
Wielkie podziękowania dla czeskiego pilota, który z własnej inicjatywy poprawił mi skrzydło, miły gest, dzięki niemu łatwiej i szybciej udało mi się wystartować.
Start w dobrym momencie i z miejsca udało mi się uzyskać bezpieczną wysokość, a chwile później po paru zwitkach zacne ponad 1200 m npm, z taka wysokością można już się rozglądać po okolicy. Na pierwszy cel obrałem Bukowiec, a jak się uda może dalej. Udał się Bukowiec. W druga stronę szło mi trochę gorzej i grań rozdzielająca Klin od Grzmiącej, wydawała mi się niedostępna na tyle, że aby przypadkowo nie dać w glebę nie zapuszczałem się do samego jej szczytu.
Cały czas niestety mocno marzły mi dłonie. Nie przewidziałem, że moje najcieńsze rękawiczki nie dadzą rady przy dzisiejszej stosunkowo niskiej temperaturze. Mimo to co jakiś czas gimnastykując palce i chuchając w ocieplacze dawało się jakoś wytrzymać.
Drugi atak na Bukowiec już z prawie 1500 m npm pozwolił wylecieć trochę dalej, jednak próba odbudowania wysokości nad Bukowcem aby zaatakować Dzika nie spełniła moich założeń i zawróciła mnie ponownie w stronę Grzmiącej, oblatując po drodze trochę głębiej dolinę Rybnicy i Unisławia.
Przez kolejną godzinę miałem jakiś kryzys i długo nie udawało się zbudować zadowalającej wysokości. Dopiero po godzinie złapałem komin razem z Marcinem, komin który wywiózł mnie znowu na prawie 1500 m npm, a Marcina, który odważniej cofnął się w stronę zawietrznej jeszcze jakieś 200m wyżej. Perspektywa zrobienia jakiegoś minimalnie przyzwoitego wyniku i słońca którego w kierunku Nowej Rudy było znacznie więcej, rzuciła mnie desperacko przez Grzmiącą w stronę Łomnicy. Po cichu liczyłem też na jakąś minimalną chociaż termikę.
Po drodze za Łomnicą spotkałem Makosia na bliźniaczej Delcie, który w zerkach odbudowywał wysokość i zyskał jak sądzę jakieś 100 m nade mnie w tym samym miejscu. Ja próbowałem jeszcze coś znaleźć na wylocie z Głuszycy, ale były to tak słabe i mocno pochylone noszenia, że przy moim górnym doważeniu wiedziałem, że dzisiejsze latanie zbliża się do końca. Lądując pozazdrościłem jeszcze Marcinowi który ciągle utrzymywał ponad 1200 m npm i Makosiowi, który złapał jeszcze trochę wysokości i miał dodatkowe szanse aby polecieć w stronę słońca. Jak się później okazało ani Marcin, ani Makoś nie zalecieli dużo dalej, więc nie było aż tak szkoda, że nie udało mi się tego dnia dowiosłować dalej.
W sumie bardzo pozytywny dzień. Fajne, długie i urozmaicone latanie na przyzwoitych wysokościach. Frekwencja już dawno nie spotykana na Klinie i nawet Rysiek z swoja ferajną oderwał się od Czeszki. Tak to z wyjazdu bardziej na siłę, szybko urodził się fajny dzień z jeszcze lepszym lataniem, zakończony bardzo pozytywnym akcentem, w postaci zwózki.
Tu szczególne podziękowanie dla Pana leśniczego ;), który nie dość, że zabrał mnie na stopa, to jeszcze podwiózł pod same auto.