Przed11tą wydawało się, że będzie kiepsko i już prawie żałowałem tego 1 dnia urlopu, ale pojawiły się Orły z Wrocławia i zanim dotarłem na startowisko pierwszy już wystartował. Po chwili drugi zrobił mi miejsce na starcie, a kierunek i siła robiły się coraz lepsze.
Start coś nie bardzo mi wyszedł i trochę powalczyłem ze skrzydłem zanim uznałem, że można lecieć. Dalej poszło gładko ale powietrze było jakieś dziwne i niespokojne. Wszyscy rzucili się na Szpicaka, a ja za nimi.
O ile w stronę Szpicaka było stosunkowo dobrze, a powietrze trzymało to przed samym Szpiczakiem spotkałem solidny przeciąg, który nie bardzo chciał puścić. Z każdym metrem wysokości wiatr był coraz silniejsze i coraz bardziej zachodni, przez co powrót w stronę startowiska trwał w nieskończoność.
Niby nie było zimno, ale silny wiatr zamroził mi palce i straciłem czucie w palcach. Wymiana rękawiczek, a dokładnie jednej trochę pomogła, ale odebrała trochę pewności w sterowaniu. Trzymanie sterówki pięścią to zawsze kiepski pomysł.
Do parkingu dotarłem na oparach i prawie tyłkiem po czubkach sosen, ale szczęśliwie i bez większych przygód. Po wylądowaniu okazało się, że palce w drugiej ręce też są zamrożone. Trochę trwało zanim przywróciłem palce do życia.
Właściwie to już myślałem o powrocie, ale Orły widziałem czekały na drugi kurs i jeden po kilku minutach wystartował. Ponieważ całkiem fajnie unosił się nad startem postanowiłem dołączyć. Po chwili lataliśmy znowu we trójkę i znowu ruszyliśmy na Szpicak. Ja tylko do połowy bo jakoś nie chciałem kusić losu, przecież to 13 i piątek, a powrót na piechotę ze Szpicaka to jednak można się zmęczyć. Na dodatek okazało się, że nie zapiąłem "dziubka" :) Dało się latać ale i tak mnie spłukało po powrocie nad start, więc się pozapinałem i zawalczyłem po raz trzeci.
Trzeci lot też skończył się dość szybko, o ile po lewej stronie jeszcze jako tako trzymało, to nad startem już prawie nic. Mój powrót nad parking nie był dobrym posunięciem, bo zakończył moje latanie na piątek. Reszta, która ponownie poleciała nad Szpiczak miała więcej szczęścia bo powietrze ich ciągle trzymało na przyzwoitej wysokości, jednak powrót pod wiatr nad startowisko to kolejna walka. Wszystkim udało się wrócić szczęśliwie. Ostatni lądował jak odjeżdżałem z Mieroszowa, dobrze po 16 tej.
Kolejny super dzień, super jak na listopad i warun. Te dwie i pół godziny w powietrzu od razu polepszyły moje samopoczucie. Liczę, że jeszcze w tym roku uda się polatać. Jutr niestety ma urywać głowy.